Archiwum 28 listopada 2011


Wieczorne żale.
28 listopada 2011, 21:51

Wyobraź sobie: oddani przyjaciele, szczęśliwa, pełna rodzina, brak zmartwień na tle finansowym. Sielanka.

A nagle? Przyjeciele odchodzą, zdradzają. Rodzina się rozpada na Twoich oczach, co pociąga za sobą problemy finansowe.

Chyba niczym dziwnym jest, że człowiek po czymś takim ma w sobie swego rodzaju barierę?

Nie ufasz ludziom, przestajesz wierzyć w bajki o miłości, doskonale wiesz, że jedynie ciężka praca i wyrzeczenia dadzą Ci spokojne jutro. Nic za darmo. W naturze nic nie ginie. Nawet Twój upadek powoduje, że ktoś wspina się ponad Ciebie.

Jestem dzieckiem rozwodników, brzmi jak wyrok? Zależy dla kogo? Jakich miałeś/masz rodziców? Jak reagowała druga strona.

Minęło już 8 lat, a boli tak samo. Z małego, zapłakanego dziecka, które pytało mamusi dlaczego płacze, wyrosła młoda kobieta, która robi wszystko, by mamusia nie uroniła już ani jednej łzy.
 To zostaje na zawsze, jak rana, blizna. W wieku 12 lat skończyło się dzieciństwo, a zaczęło przyuczanie do rygorów życia.

Mama pracująca ciężko, brak pieniędzy, brak ojca, nerwy, płacz. Spowodowało to, że szybko musiałam dojrzeć. Wszystko widziałam i słyszałam. Jak przez telefon się kłócą, jak widzą się raz na ruski rok też się kłócą, jak rodzina ojca się wtrąca, mama non stop w stresie czy starczy na dany miesiąc, ciągłe rachunki, długi. Najgorsze były święta. Każdy z kuzynów siedział z mamą i tatą. A my z bratem żadnych świąt nie spędziliśmy z tatą. Pamiętam chyba nasze ostatnie. Jedliśmy mandarynki, oglądaliśmy jakiś film i każdy był szczęśliwy. Czasem mam wrażenie, że ojciec rozwiódł się z mamą i z nami. Widziałam ostatni raz go, z dwa lata temu? Nawet nie wie jak wyglądam, co u mnie, co studiuje, jakim jestem człowiekiem. Nigdy nie sprawdzi mojego chłopaka, nie odprowadzi mnie do ołtarza, nie zatańczy ze mną. A co jeśli kapela powie: Teraz taniec ojca z córką. A ja będę siedzieć i wpatrywać się w puste krzesło. Wiem, powiecie, przecież on nie umarł. Dla mnie jakby umarł. Nie uczestniczy w moim życiu. Opuścił mnie, nawet nie potrafię go nienawidzieć. Kocham go, a on ma nas gdzieś. Taka odtrącona miłość boli najbardziej. To rana, której nie uleczy ludzki czas.

Mój brat, on cierpiał jak ojciec odszedł. Ledwo co go pamięta, jak jeszcze go miał. Brak męskiej ręki. Żal mi mojego małego braciszka. Teraz przypominam sobie tego słodkiego berbecia, który na auta mówił :" Ana na bum, bum". Widzę w nim ta samą ranę co u mnie. To ma się w oczach, ten głęboki żal, rozczarowanie i smutek. Jakby za chwilę miał krzyczeć: " Gdzie jesteś tatusiu?!".

A jaki przykład daje? To alkoholik, który nic nie daję prócz 300 zł na dziecko co miesiąc. Na te czasy to śmieszne pieniądze. Wydaje na swoje auto 1000 zł miesięcznie, na swoją nową rodzinę i żonę resztę kasy. Rozbija się nówką z salonu, a był czas, że jego dzieci chodziły a adidasach zimą, siedziało się pod kocami, bo nie było czym napalić, jadło się u babci, bo nie było co jeść.
 Najgorszy był płacz mamy i jej bezradność. Nigdy nie miałam żalu o nic do niej. Ta kobieta powinna dostać medal. A życie ją ciągle pomiata. Co za sprawiedliwość. Kiedyś jak się kłócili, krzyczała do ojca : "Ty gwałcicielu!". Nie chcę wiedzieć ile przez niego cierpiała, ciągłe romanse, długi ( jest hazardzistą ). Wywiózł pół mieszkania i powiedział, że chce rozwodu, a do nas powiedział, że poznamy nową mamusię. Te wszystkie sceny przewijają mi się teraz. A pomimo to moja mama nie znajduje żadnej miłości. A modlę się o to do Boga, by ulitował się nad nią. Tyle przezyła, dała nam wspaniały dom, wychowała nas na porządnych ludzi, pozwoliła na zwierzęta, to najcudowniejsza mama na świecie. Kocham ją bardzo. Życie bym za nią oddała.

A pomimo to nadal jest samotna. A widzę jak pragnie by ktoś ją pokochał. Mam nadzieję, że Bóg wysłucha moich modlitw.

Poranne nudności
28 listopada 2011, 11:17

Poranne nudności.

Wstajesz i nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że jest Ci źle.

Twój dom, przyjaciele są daleko. A Ty leżysz jak kłoda i nie ruszyć choćby palcem. Osunięta stajesz się niewzruszona. Czy nie to było kiedyś Twoim marzeniem? Żeby się wyprowadzić? Teraz tak bardzo chciałabyś tam wrócić. Wyjść z psem na spacer, pogłaskać kota i leniwie przeciągać się w wygodnym łóżku. Iść do babci, zjeść coś dobrego, pośmiać się. Pojechać na rowerze do lasu i pooddychać świeżym, rześkim powietrzem. Na samą myśl się uśmiecham. Tak, to jest mój Eden, mój raj. Mały, bo mały. Prowincjionalny, ale mój. Każdy z nas ma swój Eden, do którego ucieka gdy mu źle. Ja nie mogę, ale wrócę tam. Tam została moja rodzina, przyjaciele i serce.

Ale pomimo to nadal jest mi smutno. Smutno, słowo po części, dla mnie, żałosne, po części dziecinne. Smutno. Właśnie przeczytałam reklamę: "Kraina miłości czeka właśnie na Ciebie...". Brzmi obiecująco, prawda? Ale to tylko słowa. A ja jestem tylko człowiekiem. Nie potrzebnie karmimi swoją nadzieję na lepsze. Można się rozczarować. Lepiej wpaść w wir wieczornego szaleństwa. Niech muzyka gra, a my tańczmy do niej w deszczu. Zapomniani, szczęśliwi, mokrzy. Iskrzące krople rozbijały by się o nasze wystawione poliki. Ręce bawiły by się włosami, które wesoło bujały by się w rytm. Tak chciałabym się zapomnieć, odświeżyć, uśmiechać.

Może pomimo wszystkich naszych upadków, porażek jest w naszym umyśle taka część, która w chwili smutku podsuwa nam takie właśnie wizje, że zawsze możesz zatańczyć jeszcze raz, zagrać jeszcze raz, pocałować jeszcze raz, wyjść jeszcze raz. Kiedyś górka się kończy, burza przechodzi, wiatr ustaje. Może tego trzeba się trzymać?